Kolejny raz wstaliśmy dziś wcześnie, o 5:30 siedzieliśmy na kocyku na plaży i wyczekiwaliśmy wschodu słońca nad horyzontem Oceanu Indyjskiego. Dołączył do Nas nasz zaznajomiony Lankijczyk, który organizował nam nocleg i safari z wielorybami. Niestety pogoda po raz kolejny okazała się kapryśna i pozostało nam wpatrywanie się w promienie nieśmiało przebijające przez chmury. Mimo wszystko było warto wstać tak wcześnie.
O 6:30 tradycyjne lankijskie: curry z soczewicy na ostro; sałatka z pomidora, cebuli i zielonej papryki na ostro, czerwone curry na ostro, makaron ryżowy i omlet z jajka z papryką – oczywiście też na ostro! Herbata tym razem bez cukru i mleka po naszej sugestii ;)
Po śniadaniu czekał już na Nas nasz kierowca z vanem z klimatyzacją. Wypas! Planowaliśmy na początku podróżować tylko pociągami i autobusami, ale mieliśmy do pokonania dziś 1/3 kraju z przystankami po drodze z naszymi bagażami dlatego skorzystaliśmy z tej oferty. Kierowca miał posługiwać się biegle angielski, ale był to komunikatywny ze skutecznym machaniem rękoma.
Na przystawkę Sigiriya. Na środku równiny wyrasta sobie potężna i wysoka na 180 metrów skała. Jakiś król w 5 w. n.e. postanowił zabić swojego ojca a w obawie przed bratem wybudował na tej skale swój pałac. Na klatce schodowej postawił sobie olbrzymie lwie łapy a ściany kazał wypolerować na błysk, żeby móc się w nich przeglądać. Na szczycie był cały kompleks pałacowy z basenami i u podnóża piękny ogrody. „Mają rozmach…” Ale kto bogatemu zabroni
Bardzo chcieliśmy zaliczyć przejażdżkę na słoniu więc poprosiliśmy naszego kierowcę o podwiezienie Nas do takiego miejsca. W pierwszym miejscu słoń miał skute wszystkie nogi, był poobcierany i wyglądał mega smutno. Przez chwilę chcieliśmy zrezygnować całkiem z takiej atrakcji ale w drugim miejscu słoń wyglądał dużo lepiej, nie był tak przywiązany. Nasza słonica miała na imię Mutu, ma 25 lat, zjada 120 kg paszy i pije 150 litrów wody dziennie. Jazda na słoniu na oklep była super! Martyna żałowała jak tylko zaczęła wsiadać na słonia, z uwagi na jej lęk wysokości. Nigdy nie jeździła na koniu, a zapragnęła jazdy na słoniu. Przejażdżka jednak sprawiła, że pokonała swoje kolejne bariery.
Kolejnym przystankiem były świątynie wykute w skale w Dambulli. Samo miejsce poprzedza wielka i tandetnie wyglądająca statua złotego Buddy, potem wspinaczka w upale na szczyt skały i zwiedzanie pięciu jaskiń pełnych fresków i posągów Buddy. Już świątynie uważamy za zaliczone. Z uwagi na naszą kulturę wszystkie wydają się w miarę podobne, a koszt wejścia do takich świątyń jest spory, wszędzie węszą interes na turystach.
Po drodze do naszego noclegu postanowiliśmy jeszcze zatrzymać się w fabryce masek. Przywitał Nas młody Pan opisujący krótko i ciekawie rodzaje wykorzystywanych drzew do produkcji, metody ich wyrobu i farbowania a na koniec oprowadził Nas po sklepie. Sam pokaz był darmowy więc wypadało coś kupić ;) Ale kiedy zobaczyliśmy ceny zatkało Nas. Pięknie pachnąca miska cynamonowa kosztowała w przeliczeniu około 400 zł! Ku rozczarowaniu miłego Pana postanowiliśmy nie wydawać tam pieniędzy, nawet na małego słonia w „speciaj prajs for ju madam”.
Ostatnim miejsce gdzie się zatrzymaliśmy był „Spice garden”. Byliśmy nastawieni na ogrody z przyprawami i zakupem ich. Okazało się, że są to przyprawy używane głównie do medycyny naturalnej. Fajnie było jednak zobaczyć jak rośnie przysłowiowy pieprz i wanilia, kardamon czy cynamon. Przemiły Pan posmarował mi (Marcinowi) kawałek prawej łydki białym kremem i kazał czekać 10 minut, po czym przetarł to miejsce chusteczką. Tak oto zostałem wydepilowany! Podobno przez miesiąc nie będą mi tam rosły włosy, zobaczymy ;) Po chwili zanim się zorientowaliśmy siedzieliśmy już na krzesłach masowani różnymi olejkami! Po całym, oczywiście darmowym pokazie zostaliśmy zaroszenia do sklepiku w celu zakupienia olejków i maści leczniczych. Po takim wstępie ciężko było odmówić i dokonaliśmy paru zakupów skutecznie obniżając Nasz dzienny budżet wakacyjny.
Dotarliśmy do naszego hotelu już po zachodzie słońca (który następuje już po 18!). Jest on położony w sąsiedztwie sławnej świątyni zęba Buddy w Kandy. Podobno jest tam przechowywany ząb samego Buddy, najważniejsza relikwia w buddyźmie. Dla Lankijczyków jest to taki artefakt, który daje dużo punktów mocy dla tego który go posiada i władzę nad wyspą. Po ulokowaniu w pokojach, sprawdzeniu czy jest ciepła woda (nie ma, ale jest ciśnienie!) obowiązkowe szczepienie i w końcu sen po ciężkim dniu.