Geoblog.pl    Szczawinscy    Podróże    poślubna Sri Lanka 2014    Pierwsze koty za płoty i przełamywanie lodów
Zwiń mapę
2014
03
wrz

Pierwsze koty za płoty i przełamywanie lodów

 
Sri Lanka
Sri Lanka, Colombo
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 8982 km
 
Wyruszyliśmy w podróż do Kolombo. W Rzymie ciężko dogadać się po angielsku, znajomość hiszpańskiego trochę pomaga. Nieźle nabiegaliśmy się po dworcu Termini, żeby wydrukować bilety z odprawą. Ostatecznie udało się je wydrukować u Hindusa w a la kawiarence, który chciał żeby za każdą stronę kupić kawę za 2 euro. Kiedy Marcin powiedział „expensive”, facet odpowiedział „You do not have to print” z uśmiechem na twarzy, tak czy inaczej zapłaciliśmy 1 euro za stronę bez kawy.
Niestety start samolotu opóźnił się o ok. 3 godziny z uwagi na opieszałość jakiś pasażerów. Przez to, że spóźnili się na start samolotu wieża kontrolna nie chciała nas potem dopuścić do startu. Zaliczyliśmy również dodatkowe tankowanie. Pierwsze wrażenie w samolocie zrobiły na nas stewardesy ubrane w tradycyjne lankijskie stroje. Na początku dostaliśmy lawendowe chusteczki do odświeżania rąk. Jednak po zaserwowanym drinku pomyślałam „Marian, tu jest jakby luksusowo”. Na siedzeniu każdy miał przed sobą monitor na, którym mógł posłuchać muzyki, obejrzeć film oraz pograć w gry. O 7:00 czasu lokalnego (4:30 w Polsce) wylądowaliśmy w Kolombo, pierwszy raz w życiu nie czułam lądowania. Lot przebiegł bez zastrzeżeń.
Na lotnisku w Kolombo wymieniliśmy dolary na lankijskie rupie z dość korzystnym przelicznikiem (1$ = 127,40 LKR), kupiliśmy lokalną kartę do telefonu i wychodząc bocznym wejściem poszliśmy poszukać autobusu. Uszliśmy zaledwie 200 metrów gdy wyłoniła się grupa lokalnych, chcących nas namówić na przejażdżkę z nimi tuk-tukiem, co jak to ale są nieco nachalni. Jednak uczymy się jak sobie z nimi radzić. Ostatecznie wzięliśmy zgodnie z pierwotnymi ustaleniami autobus. Samo wsiadanie do autobusu było zabawne, w pierwszym momencie zapomniałam, że mają tu ruch lewostronny i myślałam, że każą mi usiąść za kierownicą;) jazda całkowicie z przodu zrobiła na mnie wrażenie, sposób w jakim poruszają się może budzić w europejczyku pewne wątpliwości, oni jednak jakoś odnajdują się w tym całym chaosie. Za podróż z lotniska na dworzec kolejowy zapłaciliśmy 250 LKR od osoby (miało być 200, ale potem doliczyli nam jeszcze za bagaże). Biały człowiek jest dla Lankijczyków niewątpliwie atrakcją. Ludzie przyglądali się nam i wsłuchiwali w to co mówimy do siebie. Jednak Lankijczycy robią wrażenie pogodnych i przyjaźnie nastawionych. Często uśmiechają się.
Na dworcu kolejowym zrobiło się małe zamieszanie z biletami. Najszybszy pociąg do Anuradhapura mieliśmy dopiero po trzech godzinach (13:15 normalny pociąg osobowy), jednak przy kasie i w informacji otrzymywaliśmy rozbieżne informacje. Nie chciano nam sprzedać biletu na ten pociąg, ale na Express, który odjeżdżał za kolejne 1,5 h (14:50). Cena była znacząco inna (osobówka 290 LKR os, Express 1000 LKR os). Po kilku próbach udało nam się dostać bilety na wcześniejszy pociąg. Niestety nie udało nam się zająć miejsc siedzących, a perspektywa stania w drzwiach pociągu 6 godzin z naszymi wielkimi torbami, zwłaszcza po wielogodzinnym locie nie napawała optymizmem. Po ok. 2 godzinach stania miejscowi widzieli chyba nasze zmęczenie i jak tylko pojawiło się wolne miejsce, kosztem własnego stania prosili żebyśmy usiedli (byliśmy naprawdę zaskoczeni). Potem miejscowy pan kontrolował, żebyśmy wysiedli na drobnym przystanku. W pociągu zaliczyliśmy pierwsze miejscowe przysmaki (pakowane oryginalnie, w wydartą kartkę z zeszytu oczywiście zapisanego zeszytu:). Trudno niektóre nawet nazwać, ale trójkąt z ciasta francuskiego, który zazwyczaj napełniony jest miąższem jabłkowym w Polsce okazał się być nadziany rybą;) Wysiadanie nie należało do przyjemnych. Pierwszy raz wyskakiwałam z ruszającego już pociągu. Uprzejmość miejscowych była ogromna, pomogli nam wysiąść i podnieść mnie po niegroźnym, aczkolwiek na pewno zjawiskowym dla nich upadku. Panowie z tuk-tukami oblegli nas ochoczo chcą podwieźć nas do hotelu”. Z uwagi na to, że Marcin dokładnie sprawdził wcześniej jego lokalizację, pomimo tego, że było już ciemno (na Sri Lance słonce zachodzi ok. 18:00) trafiliśmy do gest house bez większym trudności, przydała się nam latarka. Właściciel Charm in turist (gest’s house) czekał już na ulicy. Później powiedział nam, że już dzwonili do niego, że czerech białych z torbami idzie w jego kierunku (także przepływ informacji między sobą mają zaskakująco dobry, łącznie z tym, że wiedział, że ktoś z nas przewrócił się na dworcu). Powiedział też, że wysłał by po nas samochód, ale nie daliśmy znać, że jedziemy (nam niestety padł telefon po drodze). Po kąpieli uwieczniliśmy pierwszy dzień na Sri Lance pysznie zimnym piwkiem Lion. Shelton (właściciel) postanowił nauczyć nas grać w miejscową grę. Nie rokujemy zbyt dobrze. Standard pokoi był w miarę dobry, na noc skorzystaliśmy z moskitiery zamieszczonej nam łóżkiem. Zasnęliśmy niemal po przyłożeniu głowy do poduszki.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (1)
  • zdjęcie
Komentarze (4)
DODAJ KOMENTARZ
jeznaszki
jeznaszki - 2014-09-05 13:29
pomimo trudnej i meczacej podrózy atrakcji wam nie zabrakło.pozdrawiamy
 
Mama
Mama - 2014-09-06 08:15
Zabawne przeżycia:). Kto może zatrzasnąć się w WC w Medjugorie? Kto może przewrócić się ?:)
 
Szczawinscy
Szczawinscy - 2014-09-06 20:01
Ha ha ha, no są tacy wyjątkowo zdolni ludzie mamo:) Jeznszki my też pozdrawiamy:)
 
tealover
tealover - 2014-09-09 09:07
lawendowe chusteczki?! nieźle! :)
 
 
zwiedzili 3% świata (6 państw)
Zasoby: 22 wpisy22 41 komentarzy41 67 zdjęć67 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróże
07.10.2015 - 10.10.2015
 
 
29.08.2014 - 20.09.2014